Strona:Władysław Matlakowski - Wspomnienia z Zakopanego.djvu/18

Ta strona została uwierzytelniona.

słonku gorąco, zginęła oszadziałość. Z zaoranych poletek, lub ze skopanych grulisk kurzy się para, jak z rozpalonego trzonu skropionego wodą. Ponad polaną stoi las smrekowy; miło usiąść na mchu na skraju. Ciepło tu i cicho, jakby śród ranka letnią porą — tylko martwo i głucho. Czasem dolatuje srebrne dzwonienie czarnołbistej sikory, odezwie się druga gdzieś z głębi i znowu las zapada w martwotę niezmąconą. Stoją smutne, wyniosłe, stare smreki, strzelają śmigłe ich szare pnie, zwieszają się konary, skryte sutą zielenią gałązek. Ani drgną, ani zaszumią, ani zabujają. Tylko gdzieś koło czuba buja się, uczepiony do liści, malusieńki zwinny ogniczek (Regulus cynicapillus) — koliber tatrzański. Z drobnego gardziołka wyrzuci ton dźwięczączy, nad wyraz mocny, donośny, metaliczny, pohuśta się, skwapliwie szukając żeru, i pomyka na inne miejsce, a suto uiglona gałązka, oswobodzona od ciężaru buja się — i to jest jedyny ruch u góry. Na granicy lasu stoi rąbek młodzieży zielonej, krzepkiej, gęstej jak bukszpan na skraju klombu, zdro-