wa, ognista korona buku, który nie daje się śmierci i trzyma swoją letnią szatę. Oto perć — chodnik w głąb jaru i gęstwiny: ścieżka z rozmazanej ślizkiej gliny, aż kląska pod nogami. Chłód mogilny i mrok, zamiast ciepła i jasności; tylko czerwienią się, przebijające przez chrust gałęzi, ochrowe korony buczyny. Im niżej, tem wilgotniej i zimniej. Ziemia zasypana czarnemi liśćmi olszyny, która tu wszechwładnie zajęła miejsce innych drzew. A plaży jej: pnie gładkie, mięsiste, jak naprężona łyda. Ze smutnym piskiem obsiada czuby olch rodzina czyżyków, buja się na gałązkach i wydziobuje nasionka.
Nakoniec dno wąwozu: po skrzyżalach nagiego łupku pluska się żyła wody, szemrze po okruchach i srebrną wstążką spada na skały; wokół świecą się mokre kamienie, sączą pnie z wilgoci, lśnią liście; tu znowu mrok, chłód, wilgoć. Po naturalnej kładce z przewalonych pni przechodzi ścieżka na drugi bok jaru i pnie się pod górę po drugiem zboczu, zarosłem olszyną i jaworem. Mozolne wejście: nogi ślizgają się jak u garncarza, rozrabia-
Strona:Władysław Matlakowski - Wspomnienia z Zakopanego.djvu/22
Ta strona została uwierzytelniona.