jącego glinę. Widać na dnie przeglądające zwierciadło spokojnej wody — to mała płania, jeziorko utworzone skutkiem naturalnego jazu, powstałego ze zwalonych pni, zniesionych łupanic skały, korzeni i liści. Woda z szelestem przesącza się przez zastawę; kiełzko coraz bardziej, bo ścieżka rozdeptana. Wreszcie znowu polana, słońce i jasność, tylko że my w cieniu skraju leśnego. Z oraniska zrywa się rdzawo-czerwony jarząbek i umyka w poblizki las smrekowy.
Stąd widać świat daleki. Rzeczka obrośnięta olszyną w dole, za nią wieś z rozrzuconymi domkami, których szczyty żółcą się w słońcu, a dachy czernieją nasiąkłe wilgocią Ciągnie się droga wysadzona bezlistnymi jesionami, zagrody tulą się wśród gajów. „Pęksów brzyzek“ — cmentarz, obwiedziony szeregiem modrzewi żółtych, rudych jak lisie ogony — dalej pola, za niemi granatowe regle, w przejrzystej mgle, w blasku niewyraźne. Gdzieś wzbija się niebieski dym z lasu — może palą węgle. A wyżej ośnieżone turnie, poszarpane, pożyłowane, czarno-zębiastym grzebienim blado
Strona:Władysław Matlakowski - Wspomnienia z Zakopanego.djvu/23
Ta strona została uwierzytelniona.