ale konieczna, bo inaczej chłopczyna sam zostanie, a tu ani kolika, ani siekiery. Nasz woźnica oparł się z całych sił plecami o koniec smreka, a nogami o ziemię, i woła do malca: — „Jedź, hejta, ale po malu, do brzezka, bo i drugie koło zadu zejdzie z drogi“. Ale tu bieda: konie i przodek na samym moście, zaprzeć się kopytami o okrąglaki nie mogą. Wreszcie pociągnęły i wyrwały z taką siłą, że jak koło „durknęło“ w poręcz, to i poręcz wywaliło.
W dolinie Kościeliskiej grobowe milczenie; jedna strona w mroku, czarna, ponura: wycinki białe od zasp śniegowych, upstrzone pieńkami rąbaniska polany siwe, — druga połać w słońcu. Cicho, głusza, tylko potok kryształowy pędzi z szumem po zielonkowatych żabicach. W każdym zaułku i zakręcie doliny mrok i grób, — tylko szczerbami leją się rzeki światła, lub smugi jasności, jak przez szerokie okna kościelne, a przez tę przezroczystą jasność przezierają smutniejsze jeszcze w mroku, dalekie lasy. Koło schroniska, przy ścianie, w słońcu — gorąco, upał, choć z drugiej strony,
Strona:Władysław Matlakowski - Wspomnienia z Zakopanego.djvu/30
Ta strona została uwierzytelniona.