i zlekka na rudej, gliniastej ziemi. To też gromady jesionów i jaworów, szlaki olszyny nad potokami, krze osobno stojące, jaśnieją w czerwonawem tle, jak najdelikatniejsze kłęby pajęczyny, odbijając od czarniawego tła smrekowego boru, który ledwie tylko draśnięty szadzią, jak szpakowata głowa bruneta. A na tem wszystkiem uwydatniają się smukłe, subtelne, nikłe, jak koronka, jak pióropusze, modrzewie, z rudawym odcieniem, przebijającym poprzez śnieżną powłokę szczególnej barwy.
Jakąś niewidzialną szczeliną w wązką dolinę górską wciska się światło, oblewa jasnością jedną ścianę wąwozu, a druga rozjaśnia się żółtawym, omdlewającym odblaskiem, jak wnętrzna strona ramienia od oświetlanego boku, lub podbródek marmurowej bogini od jej śnieżnej piersi.