się końcami drabiny, środkiem zwisa i nie oberwie się, choć szczebla wcale się nie dzierży. Z niektórych żerdzi zwieszają się całe pierzyny; z dachów ciążą ku ziemi jak marmurowe chmury, w które barok poustrajał ołtarze, tylko nie widać na nich gestykulujących świętych i omdlewających aniołów. I wiszą te śnieżne chmury karraryjskiego marmuru, i o dziwo — nie obrywają się. Przedziwna spójność tak kruchego tworzywa!
A droga!... Na górnych oblakach (oblaka — tyka, kij juhaski) i żerdziach, to jak potężne węże, połosy, boa, tu leżą na żerdzi, tu brzuchami śnieżnymi zwisają to na tę, to na ową stronę, a gdzie kołek w płocie, to łeb zgrubiały. W innych miejscach wiatr porwał węże, lecz przy kołkach pozostał śnieg w dziwniejszych jeszcze kształtach: to łasica lub gronostaj, smukły, z przegiętym, przełęczystym grzbietem, to pies warujący, to niedźwiedź polarny kadłubem przysiadł na ziemi a łbem oparty na płocie, trzyma w paszczy koniec kołka. Na kolikach siedzą nadziane: to mazurskie czapy, z rozporem i odwinięciem, to
Strona:Władysław Matlakowski - Wspomnienia z Zakopanego.djvu/46
Ta strona została uwierzytelniona.