Strona:Władysław Matlakowski - Wspomnienia z Zakopanego.djvu/73

Ta strona została uwierzytelniona.

i grzebień Kominów Dudowych. Reszty nie widać, schowana za „Sobczakową Uboczą“. Słońce pali się na niektórych płasienkach, wyzłaca pewne szczerby w grani, oślizguje się po nagich golaźniach rąbanisk, i jak w olbrzymich zwierciadłach cichych jezior, odbija się na Walczakowym Wirchu, który lśni się tak, że na niego, jak na samo słońce, patrzeć nie można gołem okiem. A od tych jaskrawości odbijają się w jarach, na stokach, płaszczyzny śniegu w cieniu tak niebieskie, że gdyby je kto tak namalował, niktby nie uwierzył prawdzie. W tej masie bieli i niebieszczy tkwią ledwie rozpoznawane po czarnych ścianach i szczytach — chałupki. Cała wieś śpi zagrążona w białej topieli, idą tylko w górę dymy z kominów. Fale lekkiego wiatru przynoszą głos organów kościelnych, przecedzony, eteryczny, nieziemski, przytłumiony, który ginie w przestrzeni. Próżno wytężać ucho, by uchwycić melodyę — już jej niema. A nad tem światem białego śniegu, niebieskich stoków i cieniów, haftów drzew, jarzębiejących lasów, stoi szafir nieba, jak morze Śródziemne, z o-