Strona:Władysław Matlakowski - Wspomnienia z Zakopanego.djvu/76

Ta strona została uwierzytelniona.

ogników, jak gdyby nam się w oczach mroczyło, lub jakbyśmy patrzyli nie na świat rzeczywisty.
I wszystko wygląda jak sen — sen dnia zimowego, którego nie zdążył opisać Szekspir.





9 stycznia.

Po wspaniałej gwiaździstej nocy, wczesna poranna zorza i wielka jasność na długo, długo przed wschodem Nad Osobitą na jasnym, niebieskawym stropie, malutki, obgryziony miesiączek, tak cudnie jasny, srebrny, jaki tylko z rana, przed wschodem bywa; przedziwna łagodność bladego, jakby wypełzłego nieba i śnieżnej srebrzystości miesięcznego blasku. Wschodzi słoneczko — wykwita wspaniały dzień — cichy, słoneczny, mroźny, miękki w południe (–13° z rana, –4° w południe, +20 na słońcu). Nigdzie ani śladu leciutkich jak puch blaszek, igiełek i piórek; cała powierzchnia grubego śniegu perli się w słońcu i iskrzy wielkimi ogniami.