Strona:Władysław Orkan - Drogą czwartaków od Ostrowca na Litwę.djvu/117

Ta strona została przepisana.

Nadciągają bataliony nasze, rozkładają się na miejscach wyznaczonych. Jakby to czul nieprzyjaciel, poczyna ostrzeliwać granatami teren. Pociski jednak, nie donosząc, padają na pole poza laskiem.
Zachodzi zmierzch. Namioty wyrosly w lasku — obóz się czyni. Mamy nadzieję zatrzymać się tu postojem dłużej.
Pożary bliższe pogasły. Natomiast rozświech mrok dalsze, bijące w niebo łuną. Znak, że jutro pójdziemy.
Jakoż na godz. 7 rano zarządzono marsz dalszy. Idziemy wciąż w tymże północno-wschodnim kierunku, przez spalony Sobolów, przez skupioną koło drogi wieś Domaszewice, która jakimś cudem uszła pożaru.
W Sętkach postój. A potem nagłe zesunięcie pułku na południe, do Gąsior, dla podtrzymania akcyi 31. i 32. regimentów austr. obrony krajowej. Tamże bataliony nasze zajmują pozycye w lesie jako rezerwa: Komenda pułku w pobliżu. Z zapadem nocy, bardzo ciemnej, nastąpiło natarczywsze niż za dnia dzialanie, wzmógł się łoskot karabinów — rakiety: oczy świecące, zielone, wynosiły się raz po raz nad czerń otchłanną lasu.
Owinięci w płaszcze, leżymy na rośnej łączce. Kule przelatują niepokojąc. Każe pułkownik pionierom kilku, którzy znajdują, się w pobliżu, uczynić z darni pogródkę osłonną. Tedy możemy spać.
Rano — rozkaz pochodu dalszego. Linia bowiem