w gorączce, i nic chciał mimo rad lekarza wracać. Dopiero w Księżomieszu dał się przykłonić do powrotu. Żeby choć na wojnie... Choć to pono zmarłemu obojętne.
— | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — |
Rano odbyła się msza polowa. Poczem o godz. 9. wymarsz z Worsów.
Przekraczamy linię kolei: Brześć Litewski - Warszawa - Dęblin. Zatem nie pójdziemy pod Brześć. Już poprzód zauważyliśmy odchylenie kierunku marszu ku północy. Idziemy na Litwę!
Nad wieczorem przybywamy do Żegocina, wsi dużej i już przez oddziały wojsk obsadzonej.
Pułk nasz zajmuje kilka chałup i stodół. Komenda pułku umieszcza się w stodole prawosławnego bogacza, który ze swoimi uciekł. Nakłaniał też sąsiadów-unitów do ucieczki, ale ci się nie dali uwieść namowom ani groźbom — pozostali.
Nazajutrz o 6. z rana wymarsz z Żegocina.
Spoczynek godzinny koło południa we wsi Dołhej. Sztab pułkowy staje koło cerkwi. Chcemy zobaczyć wnętrze: dowiadujemy się, że pop uciekł i cerkiew zamknięta. Widzimy: w murze nazewnątrz, w ścianie ołtarzowej, tablica wprawiona w mur głęboko z krzyżem, napis polski, data 1838.
Schodzą się ku nam pod cerkiew ludzie starzy.
— Toście wy polskie wojsko? — pytają się. Łzy mają w oczach. Wspominają męczeństwa swoje,