Strona:Władysław Orkan - Drogą czwartaków od Ostrowca na Litwę.djvu/129

Ta strona została przepisana.

Dwór szedł za nami, jak trumna otwarta.
Park przechodził w las, droga się traciła.
Właśnie nadchodzily kolumny batalionów, gdyśmy wyjechali na jaśnię pól.
Pułkownik dał rozkaz wypoczynku: minut dwadzieścia.
Przed oczyma, na lewo, o jaką wiorstę, wyjawiły się z otoczy drzew białe i czerwone mury z piętrzącemi się wielokopułami różnej wielkości. Przybliżony, widziany już poprzód z dala, monastyr w Leśnej.
Pułkownik zwraca się do nas:
— Kto chce zobaczyć monastyr, może podjechać, tylko nie bawić, bo wkrótce ruszamy.
Kopnęliśmy się z miejsca, wypuściwszy konie. Za parę minut byliśmy u celu.
Miasto mnisze. Wśród gmachów nowych i starych, dziwne sprawia wrażenie cerkiewka stara, kolorowa nad wyrwą ruczaju. Jak wystawowa zabawka bizantyjska o krasie wschodu. W głównej cerkwi — dawnym bazyliańskim kościele — wrota carskie otwarte. Ikony dziwią się, widząc nas wchodzących. W zakrystyi — stos zepranych na kupę obrazów. I cisza.
Koło murów jak i na rynku w pobliżu kupią się gromadki chłopskie. Przypatrują się ciekawie mundurom. Chcieliby porozmawiać, o coś zapytać, co tai się we wzroku.
Wracamy.
Bataliony już ruszyły.
Przejeżdżając drogą przez pagórek, widzimy: żoł-