Strona:Władysław Orkan - Drogą czwartaków od Ostrowca na Litwę.djvu/20

Ta strona została przepisana.

Zresztą donoszono. Bo i służba się tu chowała w dniach krytyczniejszych. Spało tu i po siedm osób. Krowinę też wewiedli — tam stała u wejścia. A i beczułeczka wina, co ocalała od gości — to się ją tam w tej niszy schowało.
— Kunsztowne katakomby! — podziwialiśmy.
— A jeszcze jedno najważniejsze panom pokażę. Proszę poświecić dalej.
Korytarz zwężał się i zniżał. Trzeba było schylonym i ostrożnie postępować. Widać było przy końcu światło dnia. Dostający się w to światło widział się jakby na dnie studni, okrągło w niebo wychodzącej.
— A to co? — pytamy.
Drugie wyjście! — rzecze ksiądz z dumą. — Tu stała drabinka, do wierzchu sięgająca. I gdyby n. p. pierwsze wyjście granat zasypał, to tam możnaby się wydostać. Ot, co!
Z rzetelnem uznaniem wyrażaliśmy — swoje zachwyty nad pomysłowością księdza proboszcza.
— Nowoczesne katakomby. — Ot, co. — Że też to cały naród tak się nie urządził.
Jeszcze jedno zawdzięczamy odkrycie pomysłowości księdza proboszcza z Janikowa, lecz to już z dziedziny polityki.
— Panowie ta bliżej tych wszystkich spraw, i ja ta nie wchodzę, skąd co na co. Ale jakby to powiedzieć... Bo my tu różnie i z ziemianami okoli-