Strona:Władysław Orkan - Drogą czwartaków od Ostrowca na Litwę.djvu/25

Ta strona została przepisana.

Komendę pułku w zastępstwie objął kap. Galica. I on balladę o sobie w sercu swojem nuci, Chrobat-Podhalanin jasny.
Pułk maszeruje. Wzgórza sie podnoszą, wstają z obu stron coraz wyźniejsze pagóry, odkrywają się zbocza nagle a miękko spadziste, to sie dźwigają niegroźne ostrysy, o kopicach drzew, przerozmaicie zielonych. Pośród nich łąki, proszące o uśmiech, niespodziane i miłe zacisza.
— Piękna ziemia. Warto za nią sie trudzić.
Myśl ku Podhalu wybiega wiąże tamto piękno surowe, wysokie, z tem tu bratniem poniżem, rylu pokusami oczu umajonem.
Dąży, dąży pułk w kierunku wschodu, z którego już słońce odchyliło się znacznie ku południowi, idąc wyżej.
Dyszy pułk ku wzniesieniu dwutysięczną piersią szeregów, które sie spieszą, spieszą, jak na uroczystość blizką.
Nareszcie — czoło wzniesienia, przechylenie — — marzona dolina Wisły sie odsłania...
Serca pieśnią radości uderzą. A na pamięć przychodzi miejsce one z powieści o »Udałym Walgierzu«, gdy trzej mężowie (onże Walgierz, Mściw i Wydrzyoko), jadąc doma, nad doliną wiślańska stanęli. Bo tak to istnie musiało być...
»Stanęli mężowie w strzemionach, nakryli dłońmi oczy od blasku rannego słońca, co sie w wodach dalekich nurzało. Patrzą w dół... Góry przed nimi, góry wielkie, okrągłe i pochyłe. Cudne błamy lasów...