Strona:Władysław Orkan - Drogą czwartaków od Ostrowca na Litwę.djvu/34

Ta strona została przepisana.

stwa, których pierwsze śmiałe czyny dały pobudkę innym, a którzy od Wodza swego wzięli oblicze, iż są jak jeden mąż. Jak ich też powitają, jak przyjmą? Jakiem sercem wyjdą im naprzeciw?
To spodziewanie było w pułku całym — u oficerów, jak i szeregowców.
Późnym już wieczorem wśród deszczu dobijamy do Ludwinowa. Na wstępie koło lasku spotykamy artylerzystów Brygady. Znajomi witają się. Przychodzi zmiana rozkazu: Pułk zatrzyma się na noc w Ludwinowie, zajmując 10 chałup w południowej części wsi (resztę zajmuje Brygada).
Wieś ocalała z powodu szybkiej ucieczki Moskali, nocą wśród deszczu.
Pułk przechodzi batalionami na wyznaczone kwatery. Z trenem nieco zamieszania, gdyż noc ciemna, »że oko wykol«, lecz to się jakoś uładza.
Idąc w głąb ciemnej ulicy, zalanej błotem, spotykam przed chałupą, w której stoi sztab Brygady, lekarza pułku kap. Dra B. Bobrowskiego i kap. Galicę, który zdał raport Brygadyerowi, jako zastępca komendanta pułku. Czekają na odprawę.
Nie mogąc się doczekać odprawy i nie mając wieści od pułkownika, który pojechał do Ratoszyna, kap. Galica udaje się ku swojej kwaterze, ja z nim.
Brniemy ciemną ulicą wsi. Po sadach, wśród napół rozebranych opłotków: fury trenowe, okryte płachtami, ludzie, konie, ogniska. Koło kuchni polowych —