Strona:Władysław Orkan - Drogą czwartaków od Ostrowca na Litwę.djvu/36

Ta strona została przepisana.

ognisk kręcą się sylwety, koczują gromadki zbite w okolu światła. Już sen niektóre na ziemię mokrą powalił. Przy wozach swary o wymarzone miejsce pod dachem płóciennym. Konie parskają, chrupiąc jakiś porzucony barłóg.
Wchodzimy do chałupy: kwatera komendy I. batalionu. Zaduch, brud. Na ziemi, na garści słomy śpi kilku półrozebranych oficerów. Lóżka dwa, słomą i jakimiś łachmanami pokryte, wolne. Proponują kanpitanowi jedno — mnie, jako gościowi, drugie. Wieczerzy niema. Przemęczeni, mimo odrazy do pościeli, rzucamy się jak jesteśmy w płaszczach na one łóżka, w momencie usypiając.
Rano wstawszy, dowiadujemy się, że dzień poprzód gościli tu Moskale — jeszcze na blachach pieca stoją garnki (jeden z kawą, drugi z herbatą), których nie zdążyli opróżnić.
Słychać od strony wschodu armatni bój. Z poza chałup ze wzgórza obserwujemy kierunek i działanie strzałów — widać stanowiska austryackich bateryi, linię tyralierską i linie rezerw. Pozycyi rosyjskich nie widać — przesłania je grzbiet przeciwległego wzniesienia — można tylko miarkować ich położenie z dymów i ogni pękających nad niemi szrapneli.
Kolo południa nadjechał pułkownik. Sztab zajął chałupę przy końcu wsi. Znalazła się i słoma czysta, najbardziej zaiste upragniona rzecz.