działy rozmieściły się wygodnie, po chatach i stodołach, w nadziei dłuższego poatoju.
Komenda pułku zaprosiła dowódzców batalionowych z adjutantami ich na kolacyę, podaną w sporządzonej prowizorycznie altanie. Jakiś oficer Polak z sąsiadujących austryackich oddziałów przyniósł krakowskiej kiełbasy, likieru — więc uczta. Humory niemal weselne. Kazano grać orkiestrze pułkowej, która dżwiękami zapełniła wieś, ściągając gromady żołnierskie na plac koncertowy. W przerwach wesole pogwary, śpiewy, beztroski nastrój. »Jak na majówce« — mówią chłopcy.
Naraz — depesza. Alarm.
Pułk dostaje rozkaz udania się na pozycyę.
Niezwłocznie zarządzony wymarsz.
Zmierzch zapadł.
Bataliony wyszły, wsiąkły w mrok.
Za nimi, coraz przyostając, tren bojowy. Ciężko toczą się wozy po błotnych zepsutych drogach. Wśród pustaci pól niewidnych, to wśród majaków drzew, ogrodzeń, środkiem jakiejś wsi.
Noc ciemna. Jakiś zakręt, ledwie rozeznać tor drogi.
Zdążają wozy pod górę. Wjazd jakiś szeroki, niby do obejścia dworskiego.
A oto czarne ściany parku.
Droga przez park prowadzi. Przez park grożny,