Strona:Władysław Orkan - Drogą czwartaków od Ostrowca na Litwę.djvu/45

Ta strona została przepisana.
ROZDZIAŁ SZÓSTY.

Tren bojowy pozostaje w lesie w pogotowiu. Zostaję z komendantem Czechowskim przy trenie. Zapada noc. Gwarzymy, czuwając: może nadjechać z pułku posłaniec z rozkazem.
Jakieś dziwne dzieją się sprawy poza ścianą mroku. Tajemnicze przemarsze, przesuwanie jakoby walców żelaznych po zbożu — zciszone wgnioty kół po roli piaszczystej — liczne, zgłuszone tententy.
Dochodzi nas daleki łomot karabinów. Wzmaga się, przechodzi w gorączkową, znaną już słuchowi młockę.
Naraz — z poblizkiej wsi (Kłodnicy), gdzie kwateruje pułk Brygady, rozlegają się dźwięki orkiestry — mnogie krzyki: hurra!...
Zwycięstwo? Może zajęcie Dęblina?!
Nie, to bataliony, żegnane, wychodzą na pozycyę.
Widać przez mroczną szreń majaki kolumn na zakręcie, jak wsiąkają w tajń nocy.
Dalekie łuny pożarów.
Nad ranem ordynans przyprowadza rannego konia pułkownika i, wystraszony, opowiada, że pułk był w walce, że dużo jest zabitych i rannych, mówi jen dnak tak troisto, że, widno, nic prócz strachu własnego nie widział.