Strona:Władysław Orkan - Drogą czwartaków od Ostrowca na Litwę.djvu/58

Ta strona została przepisana.

fale trujące i roznosiły się nad ziemią. Odór zabijający przeciągał w bezwietrzu parnem pomiędzy ścian nami lasu.
Z tej przyczyny każe pułkownik przenieść obóz na drugą stronę lasu, od południa, gdzie nie dochodziły zawiewy trujące.
Pod wieczór się ma, gdy zaczynają ściągać grupy oddziałów na upatrzone wprzód miejsca. Najdują się tu miłe partye leśne z młodzieżą sośnianą i wysokiemi brzózkami. Teren kwaterunkowy zapowiada się dość zachęcająco. Koło lasu biegnie droga, mało jeżdżona. Napotykane koło niej zaczątki rowów, doły i pojedyńcze zakopy, tak od strony lasu, jak i po kraju stłoczonego żyta, mówią o szybkiem posuwaniu się tu walk ku stronie wschodniej.
Przy drodze zatrzymuje wzrok mogiłka samotna żołnierza. Widać wykopał sobie dół w gliniastei ziemi — po kraju żyta, — może nie zdążył jeszcze zeń wystrzelić — i padł, rażony kulą. Koledzy nie mieli czasu kopać grobu — przysypali go w tym dole ziemią, którą on wyrzucił: — jeszcze część kopca została, świadcząc jako to było. Na mogiłce zatknęli krzyż, naprędce z dwu prostych deszczułek zbity — imienia nie wypisali — na krzyżu zawiesili czapkę infanterzysty. Niewypowiedziany wyraz ma ta czapka zrudziała, zatknięta na krzyżu, z uszami na nierówne ramiona krzyża smętnie opadłemi. Bezimienny infanterzysta — milion, chodzący od krańca do krańca Europy, gdzieś na obcych drogach w dół, własną