Strona:Władysław Orkan - Drogą czwartaków od Ostrowca na Litwę.djvu/62

Ta strona została przepisana.

wietrzny, odraza. Wiążemy konie do drzew na jakimś przestrzeńszym placu — a oto coś sie w ciemności łomota. Trzask gałęzi, potknięcia. Pojrzenie latarki... To nasz batalion pierwszy. Przechodzi przez oćmę lasu.
Namiot Komendy pułku stanął na otwartem polu, na ścierni, ścianą snopów od poludniowej strony maskowany. Tuż obok przy skraju leśnym usadowiło sie ucho pułku, telefon.
Noc przeszla na czujnym spoczynku. Gdy świt rozwidnil ziemię, ujrzeliśmy się na przechylości rozległego wzgórza, którego połać wschodnią las objął. Schylenie południowe schodziło ku jakiejś wsi, rzeczce, zaczem wynosiło się znów płatami pól przeciwległych ku leśnym grzebieniom, wieńczącym oddalne, górujące nad okolicą wzniesienie.
Pod onymi grzebieniami lasu dały się nawet gołem okiem dostrzedz, niby miedze w zbożu, linie pozycyi nieprzyjacielskich.
W dole, we wsi, za rzeczką, niewidne przez osłoń sadów, były pozycye nasze, obsadzone tej nocy przez brygadę pierwszą.
Bataliony trzy naszego pułku stały, jako rezerwa brygady, w lesie wyżej wspomnianym, który w raportach nazwano »pod Czołną«.
Tam przebyliśmy pięć dni całych, od 25. do 30. lipca.
Treny pod las ściągnięto. Bataliony z oddziałami karabinów maszynowych rozmieściły się oddzielnie