Strona:Władysław Orkan - Drogą czwartaków od Ostrowca na Litwę.djvu/63

Ta strona została przepisana.

w różnych częściach lasu, każdy w swoim niejako rewirze.
Las był obszerny, lecz niezachęcający wnętrzem, bo zanieczyszczony srodze postojami wojsk, zdeptan, zniewazony w swojej świątynności.
Już odtąd w drodze dalszej nie spotkamy lasu — chyba dopiero za Bugiem — którego wnętrze nie byłoby nie sprofanowane. Ów opiewany bór polski, pełen osobliwego uroku i życia, stał się przez przechód wojny wydeptaną stajnią. Życie z jego zakątów uciekło: zwierzyny, ni ptaka nie upatrzyć.
To też pułkownik, zwolennik piękna pierwotnego ziemi i przestronnego oddechu, omijał, jeśli mógł jeno, cuchnące taborem ludzkim i skażone, choćby wygodne, kwatery, a wybierał na postój, krótszy czy dłuższy, miejsca nietknięte, poza wsiami, na wzgórzach, za lasem. Przyczem mniej cenił nieraz bezpieczeństwo własne, niż dar świeżego oddechu.
I tu namioty Komendy pozostały na otwartem polu, na wzniesieniu, choć, z pozycyi nieprzyjacielskich widoczne, mogły ściągnąć na się deszcz szrapneli. Lasek maskujący, który z zatkniętych w ziemie gałęzi wyrósł o wschodzie wokoło namiotów, nie złudziłby obserwatora bystrego. Takich Moskale na szczęście nie mieli, nie mieli też amunicyi dostatka. Ośm armatnich strzałów wypuszczali dziennie, kierowanych na baterye nasze, które im szkody niemałe zrządzały, lub do wsi na dół, gdzie stała brygada pierwsza. Tam zdołali pociskami zapalić parę domów.