Nadjeżdża wlaśnie paru jeźdzców od strony Lublina. Porucznik Kleeberg, zastępca szefa sztabu Komendy Legionów.
— To od Lublinianek — mówi, podając róże pułkownikowi. Opowiada z zachwytem o mieście, o powitaniu entuzyastycznem, jakie spotkało pierwszych wjeżdżających do miasta: Ułanów Ostoi i ułanów Beliny.
— Kto chce jechać do Lublina? — rzecze pułkownik. — Ja niestety nie mogę. Orkan? Bobrowski?
— Rozkaz.
Nie ociągając się, ruszamy z kopyta. Z nami por. Rawnikar. Pędzimy bez wytchnienia, aż konie pot oblał.
Zwalniamy. Wyłania się miasto w blaskach zórz
zachodu. Różowe wieże i mury nad złotem polem zbóż...
Nie będę opisywał szczegółowo przyjęcia, jakiego w Lublinie doznaliśmy.
Na zawsze w pamięci serc zostaną te chwile tym z legionistów, którzy mieli szczęście stanąć w Lublinie nie w pierwszy dzień po wyjściu Moskali.
Czuło się po martwocie ziem Zawiśla, po oziębłej rezerwie Piotrkowa, że się do Polski wjechało.
Ulice rojne, tętniące ruchem oswobodzenia, twarze radosne, okrzyki witające — życzliwość oczu spotykanych — gościnność otwarta serc — entuzyazm wol-