Strona:Władysław Orkan - Drogą czwartaków od Ostrowca na Litwę.djvu/75

Ta strona została przepisana.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY.

— Pułk czwarty w ogniu!
Taką wiadomość przywiózł ktoś do Lublina dnia następnego z południa.
Konie odesłane do pułku — czekamy na powóz przyrzeczony. Doktór niecierpliwi się, przeżywa niepokój, jako lekarz pułkowy, podwójnie.
Huk armat z północnej strony miasta. Na ulicach tłok. Ludzie z niepokojem patrzą na wracające treny. Nareszcie powóz przybył — ruszamy. Niestety, nie mogąc jechać drogą wprost, która nadto ku pozycyom zbliżona — czy też mylnie poinformowani, — musimy uczynić koło, jadąc drogą nieznaną na zachód.
Ciemno już, gdy dojeżdżamy do wsi Konopnicy.
W stronie północnej pożarów kilkanaście.
Huk armat, przez całą drogę grzmiący okrutnie, przycicha. Natomiast wyrywa się klekot karabinów.
Skręcamy w stronę Motycza. Pułk nasz ma być w Płoszowicach.
Błądzimy. Ciemność, potęgowana łunami pożarów, oślepiając, kładzie się, jak tajemnica nieodgadniona pod stopami.
I ta straszna, nerwowa młocka karabinów... Wy-