Strona:Władysław Orkan - Drogą czwartaków od Ostrowca na Litwę.djvu/94

Ta strona została przepisana.

Znagła wypływa koło nas ze zboża adiutant kap. Szerauca, chor. Brzozowski. Ma on wynalazek własny, zdobycz tych dni. Wobec tego, że Moskale salwami witają każdą ukazującą sie głowę, nauczył się po zbożu wierzchnią fal pływać. Posyłany z rozkazami do kompanii na skrzydła, daje nurka w zboże i przy pomocy wystudyowanych rzutów cudownie, lekko ślizga się w susach szczupaczych — jeno we wstecznym kierunku — po ziemi, i wypływa szczęśliwie na miejscu przeznaczenia. Poleca się przytem Bogu w opiekę, aniołom, a dla pewności i wschodnim bóstwom, których kult wyniósł z Syryi — i ma humor w tem wszystkiem: nie utonie.
Melduje się do kap. Szerauca szeregowiec z patroli, z raportem. Pułkownik zaciekawił się, wypytuje go. Ten składa informacye ważne, zwięzłe. Widać oryentacyę bystra, żywą inteligencyę i coś jeszcze ponadto, co bije światłem z oczu niebieskich, a co możnaby nazwać duchem ochoczym służby.
— Dawno pan w Legionach?
— Od początku, panie pułkowniku. Całą kampanie karpacką przeszedłem.
— Czem pan w cywilu?
— Suplent gimnazyalny.
— Szeregowiec?
— Tak jest, panie pułkowniku.
— Mianuję pana sierżantem. Będzie w jutrzejszym rozkazie. Nazwisko pańskie?