najbardziej to zaś uczuwał sam na swojej skórze, choć nie cliwą miał na różne biedy.
Doszło do tego, że zatrzymał raz szkapy na otwartej drodze, jakby mu nagle coś wpadło do głowy i zapytał się stanowczo:
— Po co ja mam tak jeździć?
Nikto mu nie odpowiedział. Więc, westchnąwszy dość ciężko, popędził szkapy i ruszył. Jadąc zaś dalej, dumał:
— Tu ktoś winien...
Już nie myślał, że „tu każdy coś winien“, jak przedtem, bo, siebie sprawiedliwym widząc, sądził, że podobnych mu musi być choć trochę ludzi — bowiem inaczej jakożby świat istniał?
Przytem, jako człek w sercu sprawiedliwy nie miał nigdy takiej pychy, żeby się zgoła inakszym od wszystkich ludzi miał widzieć. Przecie jeżeli nie czym inszem, to siłą swoją mógł się pysznić, a w myśli mu to nie stanęło; a wzrostu to się nieraz i doprawdy wstydził znalazłszy się na oczach wielu, na przykład w kościele, gdy klęknąć nie mógł wśród ciżby. Dlatego to winić wszystkich mógł chyba jedynie wtedy, gdy głód mu po katolicku uczciwie pomyśleć nie dał.
Jadąc pomału, z przekonaniem coraz to mocniejszym, jakby mu się lżej przez to czyniło, powtarzał w koło:
— Tu ktoś winien...
Strona:Władysław Orkan - Herkules nowożytny.djvu/14
Ta strona została skorygowana.