Lecz pan poborca nie czuł się już „w sztosie“, jak mówił, lubił się bowiem poetycznie, jako „Mickiewicz po polsku“, wyrażać. Pożegnał się też wkrótce i odjechał.
Po jego odjeździe ksiądz Łopatka począł chodzić ostrym, bohaterskim krokiem wzdłuż salonu. Pierwszy to raz w swym życiu pewnie stąpał. Z pochyloną głową, ze ściągniętymi brwiami, z wargami zaciętymi, zdawał się głęboko myśleć.
Po niejakimś czasie zatrzymał się przed lustrem. Długo i badawczo przyglądał się swojemu obliczu, wprost i z profilu, przybierając przy tym różne miny: groźne, kamienne, majestatyczne... A czynił to z całym krytycyzmem, nie był bowiem człowiekiem próżnym ani lekkomyślnym.
— Rzeczywiście — rzeczywiście — powtórzył parę razy.
Czuł jednak na dnie wzrosłego dumą serca coś jakby wątpienie jakieś.
Podszedł ku ścianie, gdzie wisiały oprawne w wyrzynane ramki fotografje zbiorowe: dawniejsza — po maturze i późniejsza — po ukończeniu seminarium duchownego.
Na pierwszej widział podobiznę swoją, tak niepodobną do swej obecnej postaci: wyrostka przygnębionego, o wystraszonym wejrzeniu, o włosach szczecinowatych, w źle ułożonym ubraniu...
— Kiepska fotografja — zdecydował.
O wiele lepiej wypadł ogląd podobizny dru-
Strona:Władysław Orkan - Herkules nowożytny.djvu/161
Ta strona została przepisana.