u nas starosty... Kto wie, moze piniądze w drodze ka zginęły, moze jesce nadejdą... Ale jakze ich przeprosić, skorom ich tak sklął? No moze — myślę — na jutro sie udobruchają...
Posełech w miasto, natrafiłech na restouracyję i z tego strapienia opiłech sie tak, ze nie bacę, jakech noc ka przebył, bo-ch sie na drugi dzień nalazł, sam nie wiedziałech ka. Zgratałech sie i patrzę — jakzeby mie kto pałką w łeb uderzył... Ratunku! Wsyscy święci!... Ka oko dojrzy — woda, woda i woda...
— Toście sie pewnie nad morzem naleźli? — wtrącił ktoś ze słuchających.
— Juści ze nad morzem. Ustałech, udumałech — ba! kanych ta dumał! — patrzyłech sie po prostu zgłupiały... wreście myślę:
— Bedę miał cas patrzyć, jak pojadę.
Skierowałech sie ku miastu. Jeść mi sie zachciało; mam wstąpić ka do jakie restouracyje — ale mie cosi w serce pikło, pomacuję po kieseni — oho! bedzies-ta! piniedzy nie cuję. Sukam dalej po sobie — do ostatka ni ma, A miałech jesce ze sobą kielkanaście śrebła na wypadek. Co robić? Stoję głupi i coraz mi jest gorzej. Wnet bych był siadł na ulicy i płakał rzewnymi łzami.
Przezwycięzyłech sie wreście. No, darmo — niescęście. Posełech prosto ku tej stronie, kanych miarkował, ze panów wcorajsych najdę. Nałaziłech sie niemało, ale-ch wreście nalazł. Ino mi
Strona:Władysław Orkan - Herkules nowożytny.djvu/73
Ta strona została przepisana.