Strona:Władysław Orkan - Herkules nowożytny.djvu/83

Ta strona została przepisana.

to ich na to nie stać”. A pan mi na to powiada, ze to kiedysi był bogaty naród i ze miał przodków sławnych bardzo, i ci te bogactwa ponabywali: to na wyprawach, to na hanglu, to wreście za piniądze gotowe sprawili — i reśtki tych bogactw wielgich, to są te zbiory, co je obzieramy. Z całego świata, powiada, zjezdzają ludzie, coby je oglądać, i za to płacą tutejsym. To jest ich zysk jedyny, bo nicym insem, ze to synowie sławnych ojców, ni mają wóli sie trudnić.
— A cemu oni tych kostowności nie przedadzą? — wtrącił któryś ze słuchaczy — mieliby piniądz na biedę, skoro taka jest, jak powiadacie.
— Ja sie tyz pana o to pytał. Powiada, ze przedać nikto ni ma prawa, bo samorząd jest właścicielem a naród ino ciągnie z tęgo prefit, ze cudzoziemcom pokazuje. To wicie tak na przykład: Był bogaty graf, miał zamek i na tym zamku wseleniejakie cudności, a potem przysła bieda, nas graf zbankretował — i teraz jest ino strózem w swoim własnym zamku. Przyjezdzają ze świata panowie — on ich oprowadza po salach, pokazuje, co jest do widzenia, zachwala, potem sprowadza ich po schodach na dół, otwiera drzwi, kłania sie nisko i wyciąga na ostatku rękę: „Syniore, una lira!” To ma po naskiemu oznacać: „Co łaska”.
Takie to miasto Wenecyja i taki w nim naród. Jakby Paniezus wsyćkie miasta, skrony be-