bom dźwigał kufry przy sobie, a potem obskocyła mie zgraja dokoła — i dalejze mi pomagać... Ten ciągnie w prawo, ten w lewo, ten w tę, ten w ową stronę — widziało się, ze mnie juz ozerwią, bom kufrów z rąk nie wypuscał. A drą sie jak wsyscy diabli. Mnie tyz złoś porwała wściekła, i wrzasnąłech na cały głos; „Psia krew!!” (To pierse słowo, com w Rzymie wypedział. Ale trza było, bo jakze. Niech mi Paniezus tego nie pamięta — juzech tyz zmazał na spowiedzi). Odskocyła zgraja na bok tak, jakby pieron w nią trzasł. Zrozumieli. Widziałech, ze po polsku mozna sie ozmówić, ino trza ostro, bez bojaźni.
Pan, widać miękcejsy, zgodził sie juz tymcasem z jakimsi złodziejem i ten go wepchnął do takiego wozu, co jest jak skrzynia z oknami. Chciałech pana ostrzec, zeby sie nie dawał tym osiustom do rąk, ale juz było za późno; jakech nadsedł, to pan juz siedział w ty skrzyni. Mnie kazał pan wyleźć ku furmanowi i kufry wycisnąć na dach. Coz było robić — pojechalimy — alech słowa przez całą drogę bez miasto do furmana nie pedział. Nie było tyz casu gwarzyć, choćbych i miał był ochotę, bom sie ozglądał na obie strony — „przecie to Rzym!” — myślę se. Ale jakoś nic na to nie pokazowało. Kamienice, jak wsędy po miastach, nawet nie takie cudne jak we Wenecyi. Gwaru, turkotu — doś — i telo piersego dziwu. Zajechalimy do hotelu. „Przecie ten nas nie
Strona:Władysław Orkan - Herkules nowożytny.djvu/92
Ta strona została przepisana.