— Ja tak uwazuję — począł Cyrek. — Ludzie sie modlą, to chwała Bogu, to sie ta bez jednego obejdzie... Pan Bóg ta nie wie nawet, moiściewy, czy żyje na świecie jaki Cyrek...
— Nie bajcież!
— A do nieba sie ta nie napieram, bo mnie i tam posadzą na pośledniem miejscu... tak moiściewy!
Kolejka przeszła rzędem.
— A potem i tak uwazuję — ciągnął Cyrek — jak sie wszyscy modlą, jak sie modli cała wieś, to honor Panu Bogu większy, niżeli odemnie... Tak, tak.
Zadumał się, wsparty na ręce, i zwolna posępniał, a kumotrowie raczyli się rzetelnie jego winem.
— Do nieba sie nie napiera... no powiedzcie! Co to za...
— Bo i zresztą — mruknął Cyrek — nigdybych sie nie dokołatał... darmo! — podniósł głowę. — To tak naprzykład: Ja wnoszę do starosty suplikacyę i wójt wnosi... To wójta pierwi przyjmą, posadzą na stołku, a ja muszę stać w sieni, burzyć sie i czekać.
— Sprawiedliwie! — kichnął wójt.
— Na zdrowie! — odpowiedzieli.
— Toż to — kończył Cyrek — prędzej wy uprosicie u Pana Jezusa pogodę, niżeli ja mizerny człek...
Strona:Władysław Orkan - Nad urwiskiem.djvu/117
Ta strona została uwierzytelniona.