spać ślebodnie — a gazda musi se łamać głowę i we dnie i w nocy, skąd wziąść na to, abo na to... Skoro mi Paniezus nagodził dzieci...
— Ileż ich macie? — spytałem senny. Głownia już dogasała. Powieki zesunęły się same.
— Wiela ich mam? Pytacie się... Dyć my tu wnetki porachujemy... Najstarszy Józek z drugim Wawrzkiem pojechali do Pesztu. Ale ta jeszcze nic nie nadesłali. Żeby się choć odżywić mogli!... To dwóch. Oprócz nich jest jeszcze kieloro w chałupie. Jaśkowi już bedzie chyba szesnaście roków, abo kto wie? Gładki chłopak i do rzeczy. Zośka już zastąpi matkę w czem tem. Szymuś już da rady paść... No, a te drobne... Poczkajcież... Kieloż ich jest?... Kasia... Rejcia... Jędruś...
Reszty imion nie dosłyszałem. Odurzyło mnie wilgotne siano i zmorzył ciężki sen.
Strona:Władysław Orkan - Nad urwiskiem.djvu/157
Ta strona została uwierzytelniona.