Strona:Władysław Orkan - Nad urwiskiem.djvu/201

Ta strona została uwierzytelniona.



Noc.
Straszna i cicha noc. Czarne, ołowiane chmury zwieszają się nad ziemią, a w każdej drzemie sto piorunów, które we mgłę tajemniczą owinęły śmierć — nie spią — czekają — przyczaiły się, jak węże, i łagodnie drzemią...
Ubitym szlakiem dąży tłum. Nieprzejrzana mnogość ludu szerokim idzie gościńcem. Na lewo dół — na prawo pola nieznane — a przed oczyma ciemność i drogi nie widać: Kędy się skręca, w którą stronę, do jakich wiedzie horyzontów...
Idący na przedzie czynią wrażenie ludzi, którzy stoją na rozdrożu pomiędzy życiem, a śmiercią. Konieczność wysunęła ich naprzód, jedynie ta konieczność, że przecie zawdy ktoś musi być na przedzie, jeżeli tłum nie dąży rozwiniętym, jednym szeregiem. Los przypadkowy uczynił ich czołem — a na to czoło strach blady wystąpił i osmęcił je... I stali się mimowoli trupią czaszką narodu.
Za nimi nieprzejrzana mnogość ludu, płynąca ciżbą, zdaje się nie myśleć o drodze swej, pozo-