Strona:Władysław Orkan - Nad urwiskiem.djvu/38

Ta strona została uwierzytelniona.

gim, czarnym sznurem... Idą jedni za drugimi, dyszą ciężko, a nie ustają.
Tam w górze, przy sinych lasach ślęczą ich chałupy poprzyczepiane, jak szare gniazda jaskółcze pod strzechą. Do nich stermią się pod górę wygłodniali od rana ludziska; nawet starzy ciągną za sobą zmordowane nogi, robią piersiami, jak miechem, a nie ustają... Gdyby tak zajrzeć skrycie w myśli każdego, toby można znaleźć wszędzie jednako nieokreślone pojęcie pragnień, mieszczące w sobie: ciepłą izbę, miskę pęczaków ze skwarkami i coś jeszcze... może rosół ze ziemniakami, albo sztukę mięsa. To ostatnie niepewnie, bo na takie zbytki nie zawsze i myśli mogą sobie pozwolić. To jednak pewna, że kazanie już się zatarło, a ksiądz w ornacie zbladł «przy ontarzu» i mniej waży w ich obecnych myślach niż pełna miska pęczaków, miłośnie skwarkami chwytająca za serce... «Człek żyje, aby jadł — i Panu Bogu się podobał» — dość często spotykane przysłowie, a «przysłowia są mądrością ludów».

— O, ka hań to już Jędrek!... — mówili ludzie, idący na samym ostatku, wskazując przytem przed siebie, gdzie rysowała się na działku smukła figura opiętego w chazukę[1] parobczaka. — Leci, jak na złamanie karku...

  1. Chazuka — czarna sukmana (z owczej wełny).