Strona:Władysław Orkan - Nad urwiskiem.djvu/50

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ludzie! Bójcie się Boga, bo mnie udusicie!...
— Jezus, Marya!
— Mamo, mamo! — przedarł się żałosny głos dziecka.
— O ratunecku! moja ręka!
— Nie napierajcież tam ze zadku, bo wlecimy na ontarz! — woła silny głos od balasków, które trzeszczą pod naciskiem ludzkiej fali.
— Cicho! — zapanował nad wszystkimi stentorowy głos kościelnego i zanucił:

Pasterze bieżeli,
Gdy głos usłyszeli...

Organista uciął ognistą polkę... Krzyki i wyzwiska zginęły w potężnym chórze...

Kiedy w świątyni Pańskiej taki zaduch, kotłowanie, ciżba — w świątyni przyrody spokój panuje ogromny i wielka cisza. Jasną, puszystą piersią oddycha ziemia ku słońcu, które ponad szczytami toczy białe koło, świetlane... Na wschodzie i na północy zieloność jasna siadła na widnokręgu niebieskim, rozpływając się ku sklepieniu w ciemny, zamglony błękit... Od zachodu chmurki pierzaste wybiegły... Zda się, że białe aniołki o złotawych kędziorkach pochwyciły się za rączki i lecą szeregiem ku zorzy za tę-