przez zęby, uśmiechając się ciągle. — Nic takiego, ino haw sąsiadowe bydło wlazło do kapusty...
— Kaśka, Maryna, Józek! — wrzasnął stary.
Wszyscy naraz praśli o ziem łyżkami, poskakowali i zrobili taki ścisk we drzwiach, żeby palca między nich nie wsunął; porozbijali głowy o słupy i wypadli w pole. Ziemia jęczała poprzed sień, jak lecieli kupą...
Chuderlawy chłopina wysunął się za nimi, wyszedł drugiemi drzwiami, a idąc chodnikiem na dół, trząsł głową i dusił w sobie cichy, złośliwy śmiech...
— Niech mają — szepnął. — Niech se ta łby pourywają!
Nad miedzą stanął, obejrzał się za okół. Wszyscy czworo chodzili po rządkach z oczami wbitemi w ziemię.
Od czasu do czasu podnosiła się wśród nich wrzawa i «psie pokuse» dolatywały uszu stojącego, którego wargi drgały tajonym śmiechem.
— Jak to chodzą milconie po kapuście! Bydło-to śpilka, nie uźry!... Alem ich wywiódł, ze nie dojedli... Ha! ha!
I poszedł na dół, ścieżyną ku kościołowi.
A oni wszystkie rządki przeszli i nie zdołali znaleść śladu raci bydlęcych, z powodu których mogliby zacząć bitkę ze sąsiadem.
Strona:Władysław Orkan - Nad urwiskiem.djvu/91
Ta strona została uwierzytelniona.