— Co?! — zakrzyknął silnie chłopak. — Pudę ka na zorobek... Przecię świat syroki! Za pół roku, za rok zdolę zarobić telo, co twój tatuś chcą. Wtedy przecię nie odmówią mi ciebie!... A ty, Róziu, bedzies cekać na mnie?...
— Bedę!... — odpowiedziało silnie dziewczę.
— A jakby ci sie trafiół kto lepsy... — spytał z drżeniem w głosie.
— Lepsy mi sie nie trafi... a choćby był bogatsy — to i coz z tego? Bogactwa nie potrzebuję. Za ciebie pudę — za nikogo więcy!...
— Jo o tobie i we świecie nie zapomnę! — zawołał chłopak z uczuciem.
— Nie zapomnij... — szepnęło dziewczę i przytuliło się do niego.
Ucałowali się serdecznie, aż im ptaki odezwały się w gęstwinie...
— Uźrę cie jesce przed odjazdem? — spytało dziewczę na odchodnym.
— Przydę do ciebie za potok, ka siano grabicie.
— Przydź!...
I szybko pomknęła łęgiem ku chacie, bo też już i słonko podniosło się wysoko. Matusia śniadanie pewno już dawno zgotowała!...
Wojtuś oglądnął się jeszcze parę razy za nią, idąc na polanę, gdzie szereg kosiarzy uginał się regularnie nad równą, suchą trawą...
Nastał wieczór... Lasy utonęły w mroku ciem-
Strona:Władysław Orkan - Nowele.djvu/103
Ta strona została uwierzytelniona.