świecą drobnemi kamieniami, między któremi gdzieniegdzie tylko ziemia się przesypuje. Jałowa gleba — jałowy owoc wydaje; jałowe też życie górala.
Wioska cała doliną spływającej roztoki się ciągnie; chałupy koło wody rozłożyły się osiedlami.[1] Ale przyrastająca ludność pcha się z doliny po stokach ku górze, zaorywuje pastwiska, kleci po bokach góry nędzne chaty, a gdy na szczyt dojdzie, gdzie już ostatek pastwisk i tłoków, — to wtedy chyba na gwiazdy sięgnie po ziemię, bo jej tu zabraknie... A to niedługi czas do tego!
Nie dziw, że lud szuka zarobku, gdzie tylko o jakim zasłyszy; nędza wypycha go z chaty...
Ot i teraz... drogą, która wiedzie koło wody do miasteczka, widać wlokących się po dwu, po trzech rosłych, ale zmizerowanych, młodych ludzi. Idą z zawiniątkami na kolej... Ona przeniesie ich od krainy nędzy do tych wymarzonych miejsc, gdzie tak łatwo zdobyć parę „papierków...“ Tak łatwo tam przychodzą „piniądze“.
— E, coz to za trudnoś — myślą sobie — ino sie robi dwanoście, abo dziesięć godzin na dzień, a weźnie sie za to siedem sóstek! Kie na to trza we wsi dwa dni, abo i więcy robić... Cały rok
- ↑ Osiedle = parę domów w kupie, związanych z sobą wspólnością pastwisk i ugorów.