Ludzie słuchali go uważnie, a matka, stara kobieta, napatrzeć się nie mogła synalkowi, że „tak przepiknie wyglądo, kieby nieprzymierzając jaki pon, abo ślachcic“. Imponowały jej szczególniej pomarszczone buty wysokie i „mieme“ słowa, często używane, których nie rozumiała, a gdy się jej sąsiadki pytały ciekawie, czy przecie syn przywiózł co „dudków“, odpowiadała:
— Piniędzy, bo nie przywióz zodnych. Ale coz sie dziwić! Dyć przecię i tam trza jeść i ubrać sie nie byle jako, bo to nie między swoimi... Zato tyz ubroł sie nolezycie i na tworzy go przybyło. Casu nie marnowoł, bo przecię i po mimiecku godo i po madziarsku... Zawdy sie to przydo!... On wom już tak, wicie, od malućka był przyściepny do syćkiego!
Radowała się biedna matka... ha! było czemu.
Ludzie słuchają, a kiwają głowami i dziwują się, gdy przybyli opowiadają cudaczne dziwy o tym „przepięknym landzie“. Dziewczęta tylko niektóre posmutniały, że się ci „swoi jakosi poodmieniali...“ Żadna nie ma jakoś śmiałości przystąpić, zagadać, jak przedtem... I oni już nie patrzą na nie, jak dawniej.
— Skoda chłopców — mówiły do siebie. — Tak im było pieknie w naskim stroju, a w tych burnusach wyglądają, jak śwoby. Musiały ich odmienić tamtejse dziopy...
Strona:Władysław Orkan - Nowele.djvu/126
Ta strona została uwierzytelniona.