precki za morzem, to sie i za swoimi ztęskni... Ale do tych miastów — to niescęście całe!... Ha no, bieda gniecie... Ludziska sukają sposobu do zycio... Coroz więcy luda wychodzi ze wsi, a nic nie ubywo... Dziś ni mają z cego zyć, a z cegoz bedą potem, jak sie ich więcy namnozy!... Fabryki sie wnetki przepełnią i zarobku nie stanie... Hej! bedzie to źle, bedzie... Ale coz poradzis? Dyć trudno mają sie potem sami wiesać pomiędzy sobą!... Boze! nie dejze tyz tego docekać mnie i moim dzieciom...
Tak labiedził stary gazda i wsparty o poręcz pod kościołem, długo jeszcze myślał cosi w sercu i rozważał... Wreszcie machnął ręką:
— Dyć wólo Bosko na syćko!... — rzekł głośno i poszedł powolnym krokiem do kościoła, bo „juz na niespór sygnowali... Hej!...“
Strona:Władysław Orkan - Nowele.djvu/128
Ta strona została uwierzytelniona.