Koło przeciwległej ściany stolarz „hyblował“ deski na trumnę... Robił on wszędzie „trunny“, to też obojętnie spoglądał na patrzących i na nieboszczyka, dla którego robi „kołyskę“ (jak mówił).
— Dy mi to nie pierwsyzna — rzekł, kiedy go prosić przyszli. — Ino ta poliwa przystrójcie!...
To „poliwo“ pociągał od czasu do czasu „na frasunek po umarłym“, jak mawiał, ale deski hyblował gładko i spajał dokumentnie.
— Jak wom zrobię trunnę, — gadał — to sie wom do nie za sto lot chrobaki nie przecisną!... Jakby gróborz natrafiół trupa, kopiąc grób, to go zdrowiuteńkiego wydobędzie. I gotowi biskupi kanunizować nieboscyka za taki cud ocywisty!... Bo ino wtedy chroboki lazą, kie trunna ladaco...
Wierzyli mu i nie wierzyli, a on bajał, gdy „poliwa“ pociągnął.
Wieczór się robił powoli... Kurniawa[1] rzucała śniegiem do okna, a ludzie posiedli, gdzie kto mógł, i pocieszali, jak mogli, strapioną wdowę...
— E, kielozeście zapłacili, kumosiu, za pogrzyb? — spytała jej ciekawie sąsiadka.
— Calutkie trzydzieści ryńskich, kumosiu, calutkie...
— Ale przecie bedzie ładne nobozeństwo?...
— Edyć bych tyz chciała dopomóc nieboscykowi, co ino w mocy. Zamówiłach nobozeństwo,
- ↑ Kurniawa = zawierucha śnieżna.