jeździół z raportem do miasta i wraco nazod koło północka... Kie juz był w połowie drógi, słysy jakiesi tyrcenie za sobą. Oglądo sie, a tu baba, ubrano cołkem bioło, jedzie za nim na wózku... Miesiąc świeciół, to widzioł dobrze, kto jechoł. Zdziwiół sie okropnie, ze to ani konia, ani zodnego zwierzęcia, coby wózek ciągło, ino sama baba siedzi na dwóch kółkach i jedzie krok w krok za nim... Zląk sie cegosi, włosy mu jaze copkę podniesły. Zacion konia, puściół w galop i pędzi, co tchu, a tu tyrcenie nie ustaje... Co on prędzy, to i baba prędzy; co on pomali, to i baba pomali... Jaze dojechoł do wsi. Baba skręciła do noblizse chałupy, a on wpod do swoje kwatery. Nic nie godo, ino zsiado z konia, a tu wtydyrnecki[1] wpado kobieta z te izby, ka bioło baba skręciła, i lamentuje, ze ij chłop umar... Wtedy, wicie, mój chłopok przysed na to, ze ze śmierzciom jechoł.
Zaciekawienie na twarzach słuchających było ogromne. Paru gazdom fajki pogasły, a oni słuchali ciekawie. „Dyć jest o cem słuchać, moiściewy... Hej!“
— Mnie sie zaś tak zdarzyło — podjęła niemłoda kobieta, którą powszechnie z wielkiego szacunku „chrzesnomatką“ zowią. — Wysłach se wiecór na pole i widzę: na trowniku cosi biołe
- ↑ Wtydyrnecki = prędko (w jednej sekundzie).