— A ot pijane dziadzisko włóczy się, lańdzi, by mieć na wódkę — dolatywały go słowa idących.
Serce jeszcze bardziej mu się ścisnęło... On witany jak dziad we swojej wsi; on, młynarz dawny...
— Oj Marcyś! Marcyś!... — szeptał przez zaciśnięte bólem zęby.
Przypomniał sobie, jak on to, parę lat temu, wyjeżdżał z chaty z nadzieją, że niedługo powróci z pełną „kieśnią“ talarków... Pospłaca długi, dokupi pola i „bedzie ućciwym gazdą“. Tak okropnie „charował“, a zawsze było brak. Na przednówek musiał kupować... Więc myślał sobie, że przecię raz pozbędzie się biedy i „dzieciskom ostawi tyle, żeby się po jego śmierci nie potrzebowały gryść między sobą“...
Prosił tyle Marcysi, żeby o dzieci dbała, a pilnowała chałupy... Ona mu przysięgała, byle go ino wyprawić... Z taką nadzieją jechał w świat, z Panem Bogiem w sercu... W Hameryce charować musiał ciężko; czasem i głodem przymierał, byle ino do chałupy posłać... „Tróbował sie, jak se ta Marcysia da radę“. Kilka razy po pięćdziesiąt papierków przesłał. Prosił w liście o jakie nowiny, a tu jeno tyle, co mu ludziska donosili, że Marcysia pije „z drugimi“, a pole odłogiem leży... Nie wierzył ludziom, modlił się i Marcysi ufał... „Zecnąć mu się chciało, a charował, byle ino do cha-
Strona:Władysław Orkan - Nowele.djvu/15
Ta strona została uwierzytelniona.