Czemu ja się nie urodził brzozą na potoku!
Żeby mi się złote słonko przezierało w oku...
Czemu ja się nie urodził jedlą w harnym lesie!
Żebym słuchał bez dzień cały, jak się echo niesie...
Ino ja se, kieby smerek, w samotności żyję —
A nademną wiater płacze, abo wicher wyje...
Kończył tę pieśń bez słów wybuchem dzikich tonów, jakby chciał ze złości na los struny pozrywać... Już był niedaleko. Dojrzał zgromadzonych i na ich swojską nutę zagrał skoczną, ale rzewną piosenkę. Ożyli zasłuchani... Parę dziewcząt odśpiewało zwrotkę na tę samą nutę. Jasiek grał i powtarzając melodję, zbliżał się powoli ku nam...
— Pięknie gra... — ozwałem się do sąsiada. — Jak te skrzypki mówią za niego, za całą duszę... jak się skarżą żałośnie! Słyszycie, jak te skrzypki grają?...
Podwójci podniósł powoli głowę i odrzekł prawie bezdźwięcznie:
— Skrzypki grają... edyć grają!... a mnie wiecnie bieda gra...
I jeszcze niżej głowę zwiesił.