Z okien domu nauczycielstwa I** światło biło, za przesłoną zamarzłych szyb zlewając się z łagodno srebrnemi promieniami księżyca...
Na werandzie, a raczej ganku, podpartym prosto rzeźbionemi filarami z drzewa, księżyc dwa cienie rzucał od słupów i szparą wciskał się do sieni przez podchylone, ciężkie drzwi... Ciekawy, zobaczyć chciał wesołą drużynę, której głośna rozmowa i śmiechy na zewnątrz się wydobywały...
Drzwi zamrożone skrzypnęły; na ganku ukazał się młodzieniec wysmukły. Wesołość, która pozostała na smagłej twarzy jego, jak zorza w błękitach po słońca zachodzie, powoli rozpływała się w matowym blasku księżyca i niedługo zastąpił ją jakiś wyraz nieokreślony, w którym jednak można było czytać smutek, rozmarzenie i tęsknotę... Podparł ręką palącą skroń, jakby chłodzić chciał żarne myśli, i oczyma pił długo, powłóczyście czarowną błogość nocy zimowej.
A noc była cudna, jak baśń czarodziejska: noc
Strona:Władysław Orkan - Nowele.djvu/160
Ta strona została uwierzytelniona.
KRÓTKI SEN