mu, gdy wójt pił do niego, nie nalał potem jemu, ale kolejka idzie dalej poza stołem.
— „A no, moze zmienili downy zwycoj!“ — pomyślałby...
Kolejka tymczasem przeszła, jedna i druga... Czas leciał szybko. Słonko padało prościutko, znacząc południe białą wskazówką promieni.
Polowy wpatrzył się w próżną butelkę i mdło mu się zrobiło na sercu... „Na moją dusyckę!“ powtarzał tylko coraz częściej, a w myślach kończył: „zeby ją tyz to mioł kto napełnić...“ Święty Kleofas, do którego miał dziwną słabość, zwłaszcza wówczas, gdy po każdej takiej „radzie“ wracał do chałupy, ulitował się wreszcie nad jego niemą prośbą, bo natchnął młynarza myślą, której zrealizowanie tyle miało dla niego ważnych następstw w przyszłości...
Widząc bowiem próżną butelkę, podszedł i szepnął wójtowi: „Proszę o dwa litry!“
Wójcina „w mig“ się nawinęła i dwa litry stały na stole...
— Ho! kumotr płaci! Musiała wom Hameryka posłuzyć! — odezwał się jeden z radnych.
— Ino wos baba wywiedła na dziadkowo...[1] Nie trza to było wziąć na nią kija, a okrzesać, kie sie ij zachciewało wase jazdy!...
- ↑ Wywieść na dziadkowo — wyprowadzić w pole; frazes ten ma swoją historję, o której nadmienimy później.