Wtem powstał wójt. Radni się uciszyli, sądząc, że „radę“ rozpocznie; a on, nachylając się ku młynarzowi, zagadnął go chrapliwie:
— Hej, Morcinie! a kie wy mi oddocie moje dwieście papierków?... Teroz chyba musicie mieć!... co?...
Młynarz się zachmurzył. Pytanie to nagle zwróciło go do pierwotnych myśli.
— Przywiózech ino pięćdziesiąt reńskich. Musicie, wójcie, zacekać, jaze sprowadzę Marcysię...
— Ho! ho! ani se myślij o tem! Ona ci wróci?... Myślisz, ze mie zarwies!... Tybyś cichutko grunt przedoł, uciek za babom i sukoj wiatru po świecie!... Jo musę mieć piniądze i basta.
— Coz, kie nimom.
— To sie postarojcie!...
— A jakoz?
Wójt nie odpowiedział. Siadł i podparł głowę. Wtem, jakby mu nowa myśl wpadła, podniósł się, wychylił nalaną szklankę.
— Wiecie co, kumie?... sprzedejcie grunt.
Marcin się wzdrygnął.
— Nigdy!...
— No, jakoś to bedzie. Juz my sie nie obedrzemy.
Nalał mu wina, przypił do niego. Kazał podać nowy litr. Kolejka przeszła. Wójt młynarzowi przylewał, a patrzył się z pod oka. Radni pozierali po sobie.
Strona:Władysław Orkan - Nowele.djvu/23
Ta strona została uwierzytelniona.