— Wójt cosi rozwozo!... — szeptali do siebie.
— No — podjął „nocelnik“ — sprzedocie?
— Grunt?
— Echę!
— A ktozby kupił?...
Wójtowi się oczy zaświeciły. Czuł w rękach złapanego ptaszka. Młynarz zaś prawie pijany patrzył bezmyślnie na niego. Parę razy starał się gwałtem myśli zebrać; brwi ściągał, oczy wybałuszał, ale wypite wino mgłą mu je przesłaniało tak, że nie mógł dojrzeć chytrego uśmiechu „nocelnika“.
— Jo kupię... — ciągnął wójt.
— Wiela docie?...
Wójt wyminął odpowiedź.
— No, dyć my sie zgodzimy. Wiecie, ze pola nieobsiewane, lezą odłogiem... Puste tłoki i nic więcy...
— Zawse jest tego niemało!... — bronił Marcin.
— To nie wiecie, ze wasa pół przedała?... — zagadnął wójt z lisim uśmiechem.
— Ni moze być! — skoczył młynarz.
— No, nie prowda?... — zwrócił się wójt do podwójciego.
— Na świecie!... prowda!... — odwrzasnął tenże.
— Na moją dusyckę!... — potwierdził polowy.
Marcin opadł ciężko na ławę... Wychylił pełną szklankę. Był już całkiem pijany.
Strona:Władysław Orkan - Nowele.djvu/24
Ta strona została uwierzytelniona.