żył na stole i począł z powagą gładzić paznokciem pióro... Wójt kazał lampę zaświecić; na stole postawił nową butelkę. Szła kolejka już coś dziesiąta.
— Na litkup!... — krzyknął wójt.
— Na litkup! — powtórzył za nim młynarz.
— No, piście kontrak... — rzekł wójt, przybliżył lampę.
Pisarz rozpoczął pisanie.
Wszyscy siedzieli milcząco, by nie przerywać myśli panu pisarzowi... Gdy skończył, odchrząknął parę razy, przejrzał pismo i dodał parę opuszczonych ogonków.
— Żali mam przeczytać?... — zapytał.
— A juści! — odezwali się chórem radni.
— Cytojcie! — kazał wójt.
Pisarz wziął stojącą przed nim szklankę, przechylił, wreszcie zaczął:
„Kontrakt czyli pisemna ugoda co do sprzedaży i kupna gruntu czyli parceli, zawarta na miejscu pomiędzy Marcinem Janią czyli“...
— Zjedliście kopę djabłów!... — krzyknął wójt. — Przecie sie młynorz pise Morcin Cichorcyk, a nie Jania!...
— Powiedziano jest, że Jania...
— To przezwisko!... nieprowda?... — zwrócił się do młynarza.
Ten jednak pochylony chrapał głośno; głowa mu się chwiała jak przyprawiona.
Strona:Władysław Orkan - Nowele.djvu/26
Ta strona została uwierzytelniona.