— Na moją dusyckę!... — potwierdził za niego polowy.
— Żali mam poprawić?... — spytał pisarz.
— Żodne poprawiano!... — Krzyknął „nocelnik“. — Urzędowy dokument nie śmie być zasmarowany!... Przepisać trza i basta. Hej! Morcinie! — zwrócił się do młynarza — nie śpijciez, bo tu idzie o wasą rzec!...
— O jaką rzec? co... — bełkotał nieprzytomnie zbudzony młynarz.
— No, co do tego kupna!...
— Ehę!... wiem... co do kupna...
— Mom wom dać sto pięćdziesiąt papierków!...
— Ehę!... sto pięćdziesiąt...
— Kontrak spisany.
— Dobrze... dobrze...
Wójt otworzył skórzany, pomarszczony pugilares i począł liczyć dziesiątkami: „Dziesięć... Dwadzieścia“...
— Nadstowciez rękę!...
Młynarz wyciągnął rękę!...
— Trzydzieści... śtyrdzieści... Biorę wos tu obecnych za świadków... Słysycie?!... — krzyknął głośniej, budząc paru chrapiących radnych.
— Słysymy!...
— Rozumiecie, na co?...
— Rozumiemy... wedle kupna!...
— Na świecie!... — dodał podwójci.
— Na moją dusyckę!... — dokończył polowy.
Strona:Władysław Orkan - Nowele.djvu/27
Ta strona została uwierzytelniona.