rękę przyjaciela, uścisnął ją ciepło, przyjacielsko... To była cała jego odpowiedź na skargę dawnego kolegi.
Drzwi od kuchni otwarły się i weszła młoda żona, niosąc obiad: talerz kapusty i dwa talerze ziemniaków ze słoniną...
— Proszę pana!... — rzekła, zwracając się do gościa; poczem wyszła do kuchni.
Pan Michał uśmiechnął się gorzko, westchnął i, prosząc przyjaciela, dodał:
— Niewykwintny obiad, jak widzisz...
— O! — podjął Władysław — wyśmienite! To mój przysmak...
I zasiedli, zmiatając w milczeniu gorące ziemniaki... W czasie obiadu urywaną wiedli rozmowę o małoznaczących stosunkach miejscowych.
— Wiesz co, Michale — podjął pan Władysław, gdy skończyli obiad — podobno sejm polepszył wam płace...
— Tak — odrzekł ironicznie pan Michał — przyznali nam procent, prawie jak jałmużnę na odczepne, zapowiadając zgóry, że to nam powinno wystarczyć na dłuższy szereg lat, żeśmy już od wszelkich żądań powinni nadal odstąpić. Czy to nie ironja!... Panowie w sejmie drwinki z nas stroili, mówiąc, że się mamy dobrze — a jeden nawet na tyle był bezczelny, że stawił, jako przykład, tłustego nauczyciela w swojej wsi!... Więc cóż mamy robić?... Petycje chyba słać do
Strona:Władysław Orkan - Nowele.djvu/57
Ta strona została uwierzytelniona.