— Są kluski z mlekiem, ale ojcu trzeba zostawić, jak nadejdzie... On insego ni moze jeść, a kto wie, cy ta ka co dostoł...
— Ty ino ojca pasies!... — odezwał się gniewnie chłop. — Ociec nic nie robi; mógłby zjeść byle co. A jo się napracuję, narobię, jak nieboskie stworzenie, a tu nika nic!... Djabli z takiem zyciem!...
— Ej, Ignac! nie obrozoj Boga! — mitygowała go łagodnie żona — momy chwała Bogu co jeść, nic nom nie brakuje. A ze robić jest co, to i za to Bogu dzięki; bo jakozby cłek zył bez roboty. Na ojca sie nie pociskoj, bo ni mos o co...
— Oj, Ignac, Ignac!... — mówiła po chwili z łagodnym wyrzutem — proś Boga, żeby nom scęściół, a nie koroł za to, ze ojcu dajes zebrać. Przecię to i grunt jest i cosi kasi, nos jesce mało; przy nosby sie łatwo wyzywiół. Choć to nie mój rodzony ociec, ba twój, alebych mu łyzki strowy nie zazdrościła!... On na stare lata włócyć sie ni moze, a ty go z chałupy wyganios... O lepsego ojca trudno, a ty go tak nie sanujes! Uzbiero co, to ci zaroz daje...
— Bo powinien... — mruknął chłop.
— Powinien, pados?... Toś ty powinien zywić go na starość, kie cie wychowoł i oddoł grunt. Pamiętoj, zeby sie kiedy włosne dziecko z tobom tak nie obesło... Pon Bóg litościwy, ale i sprawiedliwy...
Strona:Władysław Orkan - Nowele.djvu/79
Ta strona została uwierzytelniona.